wtorek, 1 kwietnia 2014

Co mieści w sobie przeurocza Panda? czyli Denko #1/2014

Witajcie !


Mój kosz na śmieci w kształcie przeuroczej Pandy mieliście szansę zobaczyć, jeśli śledzicie mojego fb. 
Jeśli nie, to serdecznie na niego zapraszam >>klik<<

Jako, że dziś rozpoczął się kwiecień, sprawdzę, co udało mi się zużyć od momentu założenia tego bloga. 
Przed Wami: pustaki marcowe, zbierane przez 3 tygodnie istnienia bloga!





Zacznę od tego, czego zużywam najwięcej i najszybciej:


Na pierwszym zdjęciu widzicie dwa szampony, Volumizing shampoo firmy Biosilk oraz Szampon normalizujący z Joanny, seria z Apteczki Babuni. Pierwszy kosztuje trzydzieści kilka złotych i okazał się totalną klapą. Niby do włosów cienkich, ma nadawać im objętości. Na początku był całkiem w porządku, włosy były miękkie, jakby po użyciu odżywki. Niestety po kilku myciach zaczęły się puszyć, natomiast przy skórze potrafiły być tłuste, jeszcze tego samego dnia, którego były myte. Moja mama miała takie same odczucia, więc służył mi do mycia pędzli, a udało mi się go wykończyć (butla 355 ml) piorąc szalik. Uff, nareszcie.

Z drugim natomiast, bardzo się polubiliśmy. Ma dość ostry zapach, który długo się utrzymuje, dla mnie to plus, bo przypadł mi do gustu. Dobrze oczyszczał skórę głowy, choć trzeba go dawać ciut więcej niż innych szamponów, bo mimo iż zawiera SLES, słabo się pieni. Mimo to lubiłam moje włosy po jego zastosowaniu i na pewno do niego wrócę. Wysoko w składzie znajdują się ekstrakty z drożdży piwnych i chmielu, które mają regulować wydzielanie sebum i wzmacniać włosy. Jeśli chodzi o normalizację to jedynie tyle, że częstotliwość mycia włosów po Biosilku wróciła do normy. Widziałam go tylko w Hebe, za jakieś 7-8zł.

Jeden żel pod prysznic nie świadczy o tym, że myję tylko włosy :). Przez cały miesiąc używałam pół litrowej butli z Palmolive, ale zostało mi jeszcze na kilka użyć, więc pojawi się w kolejnym denku. Tę 50ml miniaturkę, zużyłam w ostatni weekend, który spędziłam w Poznaniu. 
Zobaczyłam kiedyś zestaw trzech 50-cio ml kosmetyków w Pepco i kupiłam z myślą o wyjazdach. W zestaw wchodził płyn do kąpieli, który zużyłam zaraz po zakupie, powyższy żel pod prysznic i balsam do ciała, który też za chwilę zobaczycie. Zapach mi nie odpowiadał, żel był wodnisty i starczył mi tylko na dwa użycia. Jedynym plusem jest mała, lekka i wygodna tubka.


Kremy do rąk należą do tych kosmetyków, bez których nie ruszam się z domu. Szczególnie, gdy cały dzień na uczelni spędzam w rękawiczkach. Mam przesuszone dłonie, więc używam namiętnie.
Od lewej:
Stoko, nie widziałam tych kremów w Polsce, dostałam kilka tubek w prezencie od taty. Bardzo tłusty, treściwy krem. Wystarczy odrobina, bo gdy damy go zbyt dużo, długo się wchłania. Niestety nawilżenie jest krótkotrwałe, więc używałam go przed snem do stóp i tu sprawdził się bardzo dobrze.
Lirene Stop odwodnieniu, wersja z ogórkiem.
Wcześniej miałam z avokado i bardziej odpowiadał mi zapach, innych różnic nie zaobserwowałam. Jest dość wodnisty, szybko się wchłania, pozostawia miłe uczucie na skórze. Nie wiem dlaczego jest reklamowany jako ratunek na odwodnioną skórę, jest ok, ale to typowy średniak, krem jak krem. Jeśli wrócę, to do wersji z ogórkiem.
I wspominana miniaturka Apothecary Store z Pepco. To właściwie balsam do ciała, ale z powodu małych rozmiarów zabierałam na uczelnie i stosowałam jako krem do rąk. Bardzo szybko się wchłaniał i... Nic nie czułam, ręce były tak samo suche, jak przed posmarowaniem, zapach, kolor i konsystencja też pozostawia wiele do życzenia. Zużyłam smarując całe ręce, bo nie potrzebuję nawilżenia tych miejsc. Nie widzę nawet plusów małego opakowania, bo po co zabierać ze sobą coś, co nie działa?

                                                    

Kolejną rzeczą, tym razem już typowo do stóp jest peeling złuszczający z Be beauty, czyli marki kosmetyków dostępnych w Biedronce. Nie wiem czy działa, używałam rzadko. Zawiera duże drobinki pumeksu, jednak dla mnie to przyjemne uczucie masować sobie nim stopy i jak miałam ochotę, leżąc w wannie, powoli go sobie zużywałam. Na plus - przyjemny zapach, duże drobinki, i cena- 75ml za 1,99 :)


Krem do twarzy, który zużyłam to SIQUENS MedExpert do skóry odwodnionej i przesuszonej. Pisałam o nim w poście o mojej aktualnej pielęgnacji oraz w wytypowanych do projektu denko, więc odsyłam, bo moje zdanie na jego temat się nie zmieniło. Krem dobry, ale do skóry normalnej, nie do przesuszonej, dla której dedykuje go producent. Wrócę do niego, jeśli będzie na dużej promocji.


Penaten, to mój ulubiony, niezastąpiony, ratunkowy krem. Produkt na odparzenia dla niemowląt. Ja używałam go już chyba na wszystko, wyleczył mi zajady w kącikach ust, łagodzi mój czerwony nochal przy katarze, stosuję na niewielkie ranki i skaleczenia, bo przyspiesza gojenie. Wybawienie po depilacji -jako jeden z niewielu produktów łagodzi i koi moją skórę. Używałam mleczek, balsamów, takich specjalnych po goleniu i zwykłych, jednak skóra tak mnie piekła, że wolałam uczucie suchości. Dobrze, że przypomniał mi się on. Mama kupowała mi go, gdy byłam dzieckiem, ja będę kupować swoim, o ile nie przestaną go produkować. Jest to mój hit i doczeka się szerszej recenzji na tym blogu.




Z kolorówką oczywiście gorzej, tu tylko dwa produkty: matujące pudry prasowane. 

Manhattan, to chyba jeden z pierwszych pudrów, których używałam i czasami do niego wracam. Matuje na 6-7 godzin, wydaje mi się, ze to dobry wynik. Przyjemnie się go nakłada, nawet dołączoną gąbeczką; jest tani (około 22zł), daje efekt satynowego matu. Cieszy dość duży wybór odcieni, sama używałam dwóch i mam wrażenie że dopasowuje się do cery. Średnio wydajny. Ten niestety mi spadł i się pokruszył, ratowałam go spirytusem, pomogło na chwilę, ale wtedy zaczął się gorzej nakładać, wychodziły smugi i po kilku dniach sam się skruszył, więc go wyrzucam.

Drugi to KOBO, kupiłam go kiedyś będąc w Naturze, bo był przeceniony z 20 zł na 9,99. Jak za taką cenę, jest to produkt idealny. Matuje na jakieś 6 godzin, trochę krócej niż poprzednik. Bez poprawek w ciągu dnia znika z twarzy, ale w jakiś taki sposób, że moja twarz się nie świeci. Widzę, że produktu już nie ma, twarz nie jest idealnie zmatowiona, jednak jakoś chyba wpływa na wydzielanie sebum. Zamknięty jest w eleganckim, czarnym, klasycznym opakowaniu, takim jak lubię, bez zbędnej tandety. Jedynie napisy trochę się ścierają. Ma lusterko, co jest dodatkowym atutem. Łatwo się rozprowadza, nie ciemnieje na twarzy, daje aksamitne wykończenie. Występuje w 5 odcieniach i miałam problem, bo nie było testerów, wybrałam odcień 303 Medium Beige i trafiłam. Wyprodukowany w Polsce;)


Na koniec dezodorant perfumowany, taki do popsikania się w ciągu dnia. W sumie całą jesień i zimę spryskiwałam nim szalik, a na ciało używałam wody toaletowej o tym samym zapachu. Jest tani (30 ml dezodorantu kosztuje około 30zł, za 15 ml wody toaletowej trzeba zapłacić około 60), ale ma coś w sobie- oryginalny słodki zapach, jednak przełamany czymś uwodzicielskim. Mój chłopak go uwielbia :) a ma On gust, oj ma, to od niego dostałam buteleczkę kultowych DKNY oraz Euphorię CK :)
Na początku zaciekawiona, lecz niepewna, kupiłam właśnie dezodorant, jak stwierdziłam że to, to- dokupiłam wodę perfumowaną. Zawiodłam się bo nie widzę różnicy w trwałości, a w cenie jak najbardziej. Dlatego w dniu, w którym skończyłam tę buteleczkę kupiłam kolejną i załapałam się na -40% na perfumy w Rossmanie;)

Nuty zapachowe:
nuta głowy: olejek neroli, brzoskwinia, karaibska magnolia, orchidea
nuta serca: wiciokrzew, piżmo, migdały
nuta bazy: ambra, tonka, sekwoja



Próbek w tym czasie zużyłam kilka,ale o wodzie perfumowanej Thierry'ego Mugler'a, Alien, warto wspomnieć. Zaciekawił mnie, dlatego zostawiam, by pamiętać. Muszę mu się przyjrzeć:)

 Nuty zapachowe: kwiat pomarańczy, ambra, jaśmin, nuty drzewne, nuty zielone, wanilia. 


Używaliście czegoś z tych kosmetyków? Lubicie? Komentujcie, chętnie poznam Wasze zdanie na ich temat.

Pozdrawiam serdecznie, Milka:)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz