Ja naprawdę nie mam zamiaru przestać pisać! Ba, mam tyle pomysłów na nowe posty, że hej. Tylko zwyczajnie nie ma kiedy. Moja uczelnia umie zadbać o brak czasu:) Jednak wracam, mam nadzieję, że w tym roku będzie mnie więcej, a posty będą pojawiać się częściej. Szczególnie, że mój C. w ramach Mikołajkowego prezentu, stworzył dla mnie domenę! :D Więc prawdopodobnie, już niedługo, jak tylko dopracuję szablon, zobaczycie mnie pod innym, podobnym, adresem:) Tymczasem wracam z zaległymi postami, a że wypada zacząć od porządków, zapraszam na listopadowe denko. U mnie, jak zwykle, obficie;)
1. Kolorówka:
1. Vipera, odżywka regenerująca paznokcie i skórki. Właściwie była to oliwka do paznokci. Jest to jeden z tych produktów, które lubię mieć w swojej kosmetyczce. Tę lubiłam za delikatny zapach, zatopione w oliwce kwiatki (tak, efekt wizualny też się liczy:) i za to, ze spełniała swoje zadanie, czyli po prostu nawilżała i chroniła skórki, zwłaszcza po zmywaniu paznokci.
2. Miss Sporty, lakier do paznokci, kolor 400. Jest to moja ulubiona marka tanich lakierów. W promocji można je wyrwać za niecałe 5 zł, w dodatku ten kolor to moja ulubiona czerwień, taka wpadająca w bordo. Ma gruby pędzelek, trzyma się na paznokciach 2-3 dni bez top coatu i ma długi okres przedatności po otwarciu -30 M. Nic więcej mi nie trzeba, na pewno będę do niego wracać.
3. Essence, rozświetlacz w pisaku z jakiejś limitowanej edycji (bodajże I <3 punk). Plusem na pewno było to, że znajduje się w wykręcanym pisaku, był tani, miał całkiem ładny odcień i dobrze się trzymał. Natomiast ciężko było mi znaleźć dla niego zastosowanie. Kilka razy użyłam go jako cień do powiek, jako rozświetlacz na cienie pod oczami się nie nadawał, na kościach policzkowych ciężko go było rozetrzeć. Generalnie nic specjalnego.
4. NYX, korektor w odcieniu CW03. Korektor, który mogę polecić. Moim ulubieńcem jest MAC Pro longwear, ale ten jest lepiej dostępny, bo znajdziecie go w każdym Douglasie. Niestety Pani, która dobierała mi odcień wybrała za ciemny i za bardzo różowy. Natomiast 02 na następny raz będzie dla mnie idealna. Nadaje się zarówno pod oczy, jak i na niedoskonałości. Mogę mieć zarzut do wydajności, bo opakowanie zawiera tylko 3 g produktu, w cenie 30zł, więc wychodzi nawet drożej niż MAC.
5. Bourjour, Volume Glamour Ultra Black Mascara- warty uwagi, ale szału nie ma. Ma zwykłą, niesilikonową szczoteczkę i to co wyróżnia go wśród innych tuszy, to całkiem przyjemny zapach. Należy do tuszy pogrubiających, ale nieznacznie też wydłuża rzęsy. Wygląda dość naturalnie, jednak to nie do końca to, czego wymagam od tuszu. Moimi ulubieńcami wciąż są tusze L'Oreal'a.
6. Dermika, True Magiq kryjący i pielęgnujący podkład w odcieniu 02. Całkiem dobry zawodnik na mojej drodze szukania idealnego podkładu. Był to najbardziej wydajny podkład, jakiego w życiu, używałam. Służył mi całe dwa letnie sezony, a i tak trochę zostało. Wyglądał naturalnie, można było używać go solo, bez przypudrowania, ale oczywiście kosztem trwałości. Niestety trwałość to rzecz, która go dyskwalifikowała, bez pudru utrzymywał się około 3 godzin, po przypudrowaniu 5-6. Na szczęście dość równo znikał z twarzy. Zimą pewnie byłoby lepiej, ale nie sprawdziłam, ponieważ był dla mnie za ciemny. Minusem jest też to, że występuje jedynie w 2 odcieniach i w żadnej drogerii nie znalazłam testera. W opakowaniu nie widać ile go zostało. Jest też dość drogi, około 70 zł, więc już raczej do siebie nie wrócimy.
2. Demakijaż:
1. Bioderma, Sensibio płyn micelarny. Zdecydowanie mój ulubiony micel, usuwa makijaż bez zbędnego pocierania. Po prostu przytrzymuję wacik na oku i tusz się rozpuszcza. Używam go także do reszty twarzy. Nadaje się także dla wrażliwców. Sama nie wiem, czemu jeszcze nie doczekał osobnego postu na blogu. Jedynym minusem jest dość wysoka cena, może kosztować nawet 60-70zł za 500 ml butelkę. Ja kupuję go zawsze na promocji w Super-Pharm, kiedy jest promocja 2 w cenie jednego, a 70 zł za litr płynu micelarnego to już całkiem dobra opcja, szczególnie że ta butelka starczyła mi na 5 miesięcy codziennego używania
2. Alterra, chusteczki do demakijażu. Używam ich raczej do jakiś poprawek lub zmywania podkładu z ręki (zawsze aplikuje podkład na wierzch dłoni, dopiero potem ląduje na twarzy:). Dobrze spełniają swoje zadanie, są mocno nawilżone, mają niezły skład, są tanie i łatwo dostępne w każdym Rossmanie. Jedynie w pierwszej chwili nie mogłam znieść zapachu, ale to kwestia przyzwyczajenia.
3. Włosowe sprawy:
1. John Frieda, Go blonder, czyli spray stopniowo rozjaśniający włosy. Sekret moich rozjaśnionych włosów tego lata. Nie mam zamiaru farbować swojej czupryny, a tu uzyskałam odcień jaśniejszy o kilka tonów bez zniszczenia włosów. Kolor można stopniować, bo pierwsze efekty rozjaśnienia widoczne są po 3-4 użyciach. Zimą chyba wolę swój naturalny odcień, wiec póki co nie używam, ale kolejna butelka jest już zakupiona.
2. Pharmaceris, specjalistyczny szampon normalizujący do skóry łojotokowej. Niestety zawiodłam. Tak jak uwielbiam czerwoną wersję, tak zielona była do kitu. Nie zminimalizował przetłuszczania, wręcz miałam wrażenie, że je nasila. Nie był wydajny, starczył mi chyba na jakieś 2 tygodnie, a cena do najniższych nie należy.
3. Alterra, szampon regenerujący. Próbowałam polubić się z tym szamponem, ale nie było nam to dane. Miałam wrażenie, że brak SLSu w składzie sprawiał, że włosy były niedomyte. Przynajmniej w moim odczuciu. Kiedyś miałam inny z tej serii i byłam zadowolona, więc pewnie kiedyś jeszcze dam tej marce szanse, bo już kilkakrotnie próbowałam wyeliminować SLS z szamponów do włosów, ale nadal bezskutecznie.
4. Kąpielowe umilacze:
1. Mariella Rossi, żel pod prysznic o zapachu sweet home. U mnie ze względu na ładną butelkę służył jako mydło do rąk. Przyjemny zapach długo utrzymywał się na skórze. Duża butla w stosunkowo niskiej cenie. Stacjonarnie widziałam je w Hebe za kilkanaście złotych, ja kupiłam za niecałe 10, jak były dostępne w Biedronce.
2. Be beauty Spa, żel pod prysznic z olejem arganowym. Ten żel kupiłam po tym, jak zakochałam się w zapachu masła z The Body Shop. Natomiast ten, mimo że podobny, był bardzo intensywny, słodki i duszący - mam wrażenie że mnie mdliło. Nie mniej plusy dla Biedronki- niezła zmiana, jeśli chodzi o estetykę opakowania, szatę graficzną, żel też jest gęsty, wydajny i jak na B. przystało- niedrogi:)
3. Isana, brzoskwiniowy żel do golenia. Czy jest tu ktoś kto go nie zna? Mam nadzieję, że nie. Ten żel po prostu spełnia swoje zadanie, dając dobry poślizg maszynce. Natomiast jest najtańszy ze wszystkich, kupuję go zawsze na promocji za 7 złotych. Zapach należy do przyjemnych, więc na pewno jeszcze wielokrotnie zagości w mojej łazience, chociaż... mam nadzieję, że niedługo nie będzie mi już potrzebny. Ale o moich doświadczeniach z depilacją laserową, jeszcze się dowiecie.
4. Nivea, płyn do higieny intymnej Natural- lubię je za małą, poręczną butelkę, przyjemny zapach i po prostu, że robi to, co ma robić. Są takie kosmetyki, o których nie trzeba dużo pisać, po prostu trzeba je mieć i co jakiś czas zmieniać, żeby się skóra nie przyzwyczajała. Jednym z nich jest właśnie żel do higieny intymnej lub pod prysznic. Ten na 2 miejscu ma SLS, ale inny z tej serii, niestety w tym momencie nie pamiętam który, ma go dużo dalej, więc jeśli zakupię je ponownie pewnie wybiorę inną wersję.
5. Odświeżenie:
1. Sholl, dezodorant do butów. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło, ale znalazłam w łazience, więc stwierdziłam, że trzeba użyć. Nie wiem, czy to był stary, czy co z tym nie tak, natomiast po rozpyleniu w mieszkaniu, wszyscy kaszleli i nie byli w stanie znieść tego smrodu. Tak więc trudno wywalam sporą ilość produktu, ale skoro nie da się tego używać to nie ma co chomikować.
2. Dove go fresh, dezodorant. W wakacje przestawiłam się na dezodoranty w sprayu i nasz romans wciąż trwa. Najbardziej lubię te z Dove, bo mają subtelne zapachy i działają. W dodatku nie trzeba czekać aż coś się wchłonie, tylko od razu zakładam bluzkę i jestem gotowa do wyjścia. Jestem na tak!
6. Pozostałe:
1. Givenchy, Dahlia Divin, próbka zapachu. Zapach z kategorii kwiatowo-szyprowych, ładnie się rozwija, jednak mam wrażenie, że nadaje się dla starszych osób.
2. The Body Shop, masło do ciała wersja arganowa- otrzymałam od firmy do testów, kiedy ta wersja wchodziła na rynek, czyli jakoś w wakacje. Używałam głównie do rąk, bo mało miejsca zajmowało w torebce. Zapach jest intensywny, ale bardzo przypadł mi do gustu i wiele osób o niego pytało. Wszyscy byli w szoku, ze to tylko masło a nie perfumy. Jednak dla wielu może to być minus, bo w końcu nie chcemy nosić cały dzień zapachu masła do ciała. Jeśli chodzi o jego właściwości, to ja należę do tych, którzy masła THB uwielbiają. Są gęste, wydajne, bardzo dobrze nawilżają i dbają o naszą skórę. Skład też jest godny pochwały. Po wodzie mamy masło shea i kakaowe; olej arganowy jest nieco dalej, ale przynajmniej nie na końcu. Być może kiedyś skuszę się na duże opakowanie, aktualnie męczę brzoskwiniowe;)
3. Organique, puder do kąpieli malinowy. Jeden z moich ulubionych umilaczy kąpielowych. Po wrzuceniu do wanny gwarantuje cudowny zapach, nie tworzy natomiast piany. Najlepsze jest jednak to w jaki sposób dba o skórę, jest nawilżona i gładka, tak, że nie trzeba się balsamować. Niestety nie jest tani, ale warto sobie czasami na niego pozwolić, albo przypomnieć, że to fajny pomysł na prezent;) 200 g starcza na jakieś 4 kąpiele i kosztuje 14 zł.
To już wszystkie moje zużycia z listopada. Jak widzicie nie próżnuję i jest tego sporo. Oczywiście większość tych kosmetyków służyła mi przez kilka poprzednich miesięcy, bo w 30 dni zużyć by się tego nie dało. Znacie prezentowane przeze mnie kosmetyki? Podzielacie moją opinie, czy jest zupełnie inna? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Buziaki, Milka;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz