Latem najwięcej zużywam produktów do kąpieli. Nic dziwnego, przez te upały mam ochotę brać prysznic nawet kilka razy dziennie.
Zużyłam tani płyn do kąpieli Be Beauty. Jak na swoją półkę cenową, nie mam mu nic do zarzucenia. Delikatnie pachniał, robił pianę. Co prawda jest dość rzadki, więc dość szybko ubywa z opakowania.
Drugim płynem do kąpieli jest Liliputz i tu powiem szczerze, nie obchodziło mnie, jak pachnie i jaką pianę robi, bo kupiłam go ze względu na możliwość robienia baniek. Podobnie, jak w przypadku pianotworów, o których pisałam ostatnio- dzieciństwo welcome back ! :)
Duet Le Petit Marseillias otrzymałam w ramach akcji ambasadorskiej. Jeden służył mi jako płyn do kąpieli, a drugi, jako żel pod prysznic. Oba miały niesamowicie energetyczne zapachy, ale były bardzo rzadkie, więc polecam raczej tym, którzy mają prysznic.
Szamponu Green Pharmacy moje włosy nie polubiły. Po każdym spotkaniu były tępe w dotyku i mocno splątane, Skończył jako myjadło do pędzli.
Duo Balea polubiłam za słodkie, truskawkowe zapachy. Zarówno szampon jak i żel niczym się nie wyróżniał, ale za niską cenę warto się zaopatrzyć.
Kolejny żel, tym razem Lirene skradł moje serce. Dzięki swojej gęstej konsystencji był wydajny, dobrze się pienił i cudownie pachniał. Pamiętam, że używałam ich też w zeszłym roku i byłam równie zachwycona.
Płyn do higieny intymnej Facelle pojawia się na blogu już nie pierwszy raz. Jest tani, delikatny, skuteczny i dobry.
Duża butla Biodermy starcza mi na niemal pół roku, jest to najlepszy, znany mi płyn micelarny i mimo wysokiej ceny, lubię do niego wracać.
Nie widzę za bardzo różnicy między żelami do golenia, więc kupuję po prostu to, co akurat w promocji. Ten z Gilette był wydajny i swoje zadanie spełniał.
Pełną recenzję kremu Pharmaceris mogliście jakiś czas temu przeczytać na blogu. Do końca opakowania nie wiem jakie mam o nim zdanie. Niby jestem zadowolona, ale ten wysyp niedoskonałości w trakcie kuracji i przesuszenie (które w sumie jest normalne) raczej kieruje mnie w stronę spróbowania innych produktów z kwasami.
A to psikus! Znów pojawia się żel pod prysznic, tym razem miniaturka, którą zużywałam będąc na wakacjach w Bieszczadach. Te maluszki można dostać za kilka złotych w Hebe i są naprawdę fajne, mają solidne opakowania z grubego plastiku i mają ciekawe zapachy. Polecam!
Razem z genialną maską do rąk Organique kupiłam także odpowiednik do stóp. Ten trochę mnie rozczarował, znaczy był w porządku, ale nie zachwycił. Nawilżenie było dobre, przy zastosowaniu ze skarpetkami nawet bardzo dobre, ale nie odpowiadał mi jego zapach. Mam ochotę wypróbować balsamy Pat&Rub, jeśli te mi nie przypadną do gustu, to być może jeszcze kiedyś wrócę do Organique.
Tusze L'Oreal należą do moich ulubionych i żaden mnie jeszcze nie zawiódł. Ten był tylko dobry, więc nie wrócę do niego skoro inne są rewelacyjne. Nie mniej, był odpowiednio czarny i dość dobrze pracowało się niespotykaną szczoteczką.
Róż Miss sporty to pierwszy róż, który kupiłam w życiu. Teraz mam ich pokaźną kolekcję więc ze względu na to, że i tak go nie używam, a i prawdopodobnie jest przeterminowany czas się pożegnać.
Podobnie baza pod makijaż z wibo. Użyłam jej zaledwie kilka razy, na wielkie wyjścia. Skóra była po niej gładka i sprawiała uczucie nawilżonej (ach te silikony!). Cena bardzo korzystna. Data ważności minęła kilka miesięcy temu i produkt zmienił swój zapach, także ląduje w śmieciach.
Miniaturki kremów do rąk L'occitane idealnie mieściły się do mojej mini torebki. Poza tym, są genialne! Podstawowa wersja była dodatkiem do Elle, różana (i waniliowa, którą również zużyłam, ale chyba zapodziałam opakowanie) była prezentem od marki z jakimś kodem z Facebooka. Wciąż najbardziej lubię standardową wersję, waniliowa też przypadła mi do gustu, nieco mniej różana, bo pachniała zbyt intensywnie i mdło.
Nie sądziłam, że słoiczek balsamu do ust może wystarczyć na nie niemal rok codziennego stosowania, a jednak. Jego pełną recenzję mogliście czytać w listopadzie, a służył mi do połowy lipca. Pod koniec zaczął się nieco zbrylać, znajdywałam w nim grudki i czułam jakbym nakładała na usta peeling, co nie do końca mi odpowiadało. Mimo tego, to naprawdę godny polecenia balsam do ust i jak tylko wykończę kilka innych, które mam obecnie, chętnie kiedyś do niego wrócę.
Uwielbiam Annabelle Minerals za możliwość zamówienia próbek. Dzięki temu bez problemu dobrałam odpowiedni odcień podkładu i już mam jego pełnowymiarową wersję. Na dokładną recenzję musicie poczekać, ale to fajna (i naturalna ! ) alternatywa dla tradycyjnych podkładów. Niestety, trzeba trochę więcej czasu poświęcić na jego aplikację.
I na koniec kilka saszetek:
Zużyłam próbkę esencji do kąpieli Kneipp, marka zrobiła na mnie dobre wrażenie prawdziwym i intensywnym zapachem, niestety melisa to nie moja bajka. Może zwrócę uwagę, co innego proponują.
Płatki pod oczy Efektima to naprawdę fajny wynalazek, ale trzeba mieć minimum pół godziny czasu, żeby zauważyć efekty.
Co do skarpetek nawilżających to również ciekawa sprawa. Efekt jest, ale przynajmniej w moim przypadku, dość krótkotrwały. Raz na jakiś czas można się skusić, ale nie zachwyciły mnie na tyle, by wracać do nich regularnie.
Tę wersję maski Biovax lubię, więc czasami kupuję miniaturki. Mydła Isana uwielbiam za niską cenę i dość przyjemne zapachy, zaś peeling Marion z pestkami truskawki to dla mnie nowość i był dobry, gdyby nie to, że mam spore zapasy, może poszukałabym pełnowymiarowego opakowania.
Milka;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz