W
kwietniu zużyłam tak wiele kosmetyków, że aż sama w to nie
wierzę. Oczywiście, jest to efekt zużyć z kilku poprzednich
miesięcy oraz tego, że skrupulatnie przeglądam moje zbiory,
zużywam rozpoczęte buteleczki i nie otwieram kolejnych, aż nie
skończę poprzednich. Nie do końca tyczy się to kolorówki, bo nie
wyobrażam sobie używać jednej szminki przez dwa miesiące, ale
staram się nie mieć otwartych czterech tuszy do rzęs.
Kosmetyki
pielęgnacyjne, które zużyłam prezentowałam Wam wczoraj. Jeśli
jeszcze nie czytałyście posta, to odsyłam : Kosmetyki
pielęgnacyjne zużyte w kwietniu.
1. Podkład MaxFactor: Face finity All day Flawless:
Max Factor to moja ulubiona marka drogeryjna. Ani razu mnie nie zawiodła. Podkład 3 w 1 stał się ulubieńcem od pierwszego użycia. Zapewnia solidne krycie, choć opis, że jest to baza, korektor i podkład w jednym, jest trochę przesadzony. Jednak kiedy zostało mi około 1/4 opakowania zaczęłam mieć z nim problem. W okolicy między brwiami, nie chciał się stapiać ze skórą i zostawał na skórkach. Nie wiem czy to wina, że nie zawsze wstrząsałam go przed użyciem, czy tego że zaczęłam używać kremu z kwasami i skóra delikatnie się przesuszyła.
Plus
za SPF 20.
Odcienń
47 NUDE jest najjaśniejszym dostępnym i wpada w żółte tony. Mimo
że zaczął być problematyczny, kupiłam kolejną buteleczkę. Tym
razem odcień ciemniejszy 55 BEIGE. Jest tylko nieznacznie
ciemniejszy, różnica jest praktycznie niewidoczna, ale jest
bardziej neutralny, nie ma żółtych czy różowych tonów i na tym
mi zależało. Jeśli nie potrzebujecie mocnego krycia, to na lato
polecam lżejsze podkłady, ale ten jest godny polecenia i śmiało
mogę go nazwać swoim ulubieńcem.
2. Korektor Mabelline: Drem Lumi Touch:
Choć wszystkie napisy się zdarły miałam odcień 02. Używałam jedynie pod oczy, bo na niedoskonałości się nie nadaje. Bardzo dobry produkt, dający średnie krycie. Delikatne drobinki mają rozświetlać spojrzenie, ale zupełnie nie widać ich po aplikacji. Skusiłabym się ponownie, szczególnie, że była ostatnio promocja w Rossmanie, ale mam nadzieję, że już w przyszłym miesiącu będę w Warszawie i przywiozę sobie Pro longwear'a z MAC.
3. Tusz do rzęs Maybelline: The Colossal Volume Express - smoky eyes:
Zawsze
chciałam wypróbować, wiec jak kończył mi się stary tusz, z
radością się go zakupiłam. Niestety, dla mnie to totalny
niewypał, mimo że moje rzęsy nie są problematyczne. Z natury są
długie i czarne, ale proste.
Szczoteczka
jest za duża, więc ciężko wytuszować rzęsy w kącikach. Zamiast
pogrubiać zostawiał małe kuleczki tuszu przyklejone do rzęs.
Lubię bardzo czarne tusze, a ta czerń była standardowa i miałam
wrażenie, że wieczorem bladła. Na szczęście się nie osypywał.
Nie wrócę do niego, żałuję wydanych pieniędzy.
4. Tusz do rzęs L'Oreal: Volume million lashes - extra black:
Oto wspomniany ulubieniec! Szczoteczka też jest duża, więc
początkowo na nią psioczyłam. Jednak żaden tusz tak cudownie nie
unosi, pogrubia i wydłuża moich rzęs. Nie wiem czy jest duża
różnica w odcieniu czerni między tym, a oryginalną wersją,
dlatego też długo wahałam się na jaki skusić się teraz. Wygrała
moja chęć testowania. Zostałam przy Million lashes, jednak
zdecydowałam się na zapachową nowość- so couture.
5. Pomadka Yves Rocher: Repair lip butter z masłem Shea:
Ostatnio
słychać tylko o cudownych masełkach Nivea czy Carmexach, tymczasem YR daje nam niesamowity produkt o dobrym składzie i niesamowitym
zapachu, w dobrej cenie. Usta są długotrwale nawilżone, a nie
jedynie pokryte tłustą warstwą. Nadaje się jako baza pod lub na
pomadkę, samodzielnie prawie jej nie widać, co dla niektórych
będzie plusem, dla innych, minusem. Kosztuje 10zł, jest wydajna i
jeśli jeszcze o niej nie słyszeliście, warto odwierdzić YR i
chociaż zobaczyć testery. Są także inne wersje zapachowe.
6. Balsam do ust Eveline: Soft Bio SOS dla bardzo suchych, spierzchniętych ust:
Totalna
klapa. Nie lubiłam tłustej warstwy, jaką pozostawiał na ustach.
Wiśniowy zapach był przyjemny tylko podczas odkręcania nakrętki,
potem po prostu odpychał. Zapach można przeboleć, gdyby działanie
było dobre, ale nie zauważyłam, żeby usta jakoś specjalnie mi
dziękowały. W dodatku produkt był gorzki. Nie chcąc go wyrzucić,
natłuszczałam nim suche kostki i do tego się nadawał, właśnie
dzięki warstwie, którą pozostawiał, a której nie lubiłam na
ustach. Jeśli szukacie czegoś, co sprawi że wasze usta nie będą
popękane, to zdecydowanie nie polecam! Idźcie lepiej po pomadkę do
YR.
Z
kolorówki to tyle. Jestem pod ogromnym wrażeniem ilości
kosmetyków, jakie udało mi się zużyć w kwietniu. Myślę, że
kolejne denka, nie będą tak obfite, bo teraz pilnuję się i
otwieram produkty, dopiero po skończeniu poprzednich. Poza tym, w
wakacje daję buzi odpocząć i staram się ograniczać ilość
nakładanych na nią kosmetyków.
Jak
tam wasze zużycia? Skrupulatnie trzymacie się planów i dokańczacie
resztki czy buszujecie na promocjach w drogeriach?
Pozdrawiam,
Milka:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz