Nigdy nie używałam samoopalaczy, nie korzystam też z solarium. Pewnie więc nie kupiłabym tego produktu, gdyby nie ilości wesel, na jakie w tym roku jestem zaproszona. A ponieważ żaden urlop w międzyczasie się nie szykuje, postanowiłam zaryzykować i wypróbować sztuczną opaleniznę. Jeśli chcecie wiedzieć, czy pierwsze zetknięcie z samoopalaczem uważam za udane, zapraszam dalej.
Był to zakup dość spontaniczny. Widziałam, że chcę by moje nogi wyglądały lepiej, więc planowałam zakup rajstop w sprayu, niestety wciąż nie mogłam natrafić na promocję. Wtedy wpadłam na pomysł zakupu samoopalacza. Pamiętałam, że ten był wielokrotnie na blogach polecany i sądziłam, że forma sprayu oszczędzi mi plam na rękach. Niestety, to nie do końca tak działa.
Pierwsza aplikacja w sumie niczym nie różniła się od użycia dezodorantu, poza częścią ciała oczywiście:) Wydawało mi się, że spryskałam się równomiernie, odczekałam aż wszystko wyschnie i gotowe. Niestety, rano okazało się, że był to zły pomysł. Wyraźnie widać było miejsca, gdzie ciało było spryskane, a gdzie nie. Wyglądało to bardzo nieestetycznie. Przy każdym kolejnym użyciu nakładałam go na raty, od razu rozsmarowując. Na koniec trzeba było pamiętać o umyciu rąk. W takiej kombinacji było znacznie lepiej, plamy nie były już widoczne. Opalenizna ukazuje się po jakiś 5-6 godzinach.
Kolejny problem powstał, gdy po uzyskaniu całkiem niezłego efektu, chciałam go wzmocnić i po dwóch dniach zaaplikowałam samoopalacz ponownie. Kolor który otrzymałam nie miał zbyt dużo wspólnego z naturalną opalenizną. Zauważalne były w nim pomarańczowe tony. Moje nogi kolejny raz nie nadawały się do pokazania.
Wydaje mi się, że jest to dobry produkt dla osób, które już trochę z samoopalaczami miały wspólnego, umieją go równomiernie rozprowadzić i pożądają delikatnej opalenizny, bowiem zbyt częsta aplikacja, w celu podbicia koloru się nie sprawdza.
Dużo naczytałam się o nieprzyjemnym zapachu tego typu produktów, tu nie mam zastrzeżeń, nic takiego nie poczułam. Dość szybko też się wchłania, nie pozostawiając po sobie żadnej odczuwalnej warstwy.
Ten samoopalacz ma więc swoje wady i zalety. Do tych drugich na pewno zaliczymy niską cenę (9 zł), całkiem niezłą wydajność przy niewielkiej pojemności i dostępność, wszak Rossmanna mijamy niemal na każdym rogu. Nie jest to zły produkt, ale w moim przypadku też żaden hit i do niego nie wrócę. Wydaje mi się, że dla mnie lepszymi produktami będą te w kremie, gdzie będę mogła swobodnie kontrolować, gdzie produkt już został nałożony, a gdzie nie. Także jeśli znacie jakieś dobre produkty w tej kategorii nie wahajcie się polecać:)
Należycie do zwolenników czy przeciwników opalenizny z tubki? Miałyście styczność z marką sun ozon? Dajcie znać co u Was, bo mi brakuje czasu dosłownie na wszystko. Pracuję, kończę praktyki w szkole, o egzaminach nawet nie mam siły myśleć, a sesja tuż tuż.
Buziaki,
Milka:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz